No właśnie... Co?
Takowe ozdoby bardzo mi się podobały, ale musiały być też w rozsądnym rozmiarze :D Długo rozważałam wszystkie 'za' i 'przeciw' , w końcu to nie zwykłe kolczyki, które mogę w każdej chwili wyciągnąć i nic nie będzie widać...
Zaczęłam ostrożnie, od rozciągania moich 'dziurek' po kolczykach, które mam właściwie odkąd pamiętam. W tym celu zaopatrzyłam się w zestaw pięknych, błękitnych taperów w kształcie ślimaczka :)
Kiedy niebieskie ślimaczki były już dla mnie za małe, postanowiłam zamówić kolejne w większym rozmiarze. Cały proces rozciągania trwał bardzo długo, ale nie chciałam mieć żadnych problemów z tym związanych.
Kiedy moje 'dziurki' miały już około 4mm, w ręce wpadły mi te maleństwa. Śliczne, malutkie i w panterkę... Ale nie były najlepszym pomysłem, gdyż później musiałam je lekko spiłować z tyłu, aby móc je w jakikolwiek sposób wyciągnąć. Cóż, człowiek uczy się na błędach...
... dlatego też moim kolejnym zakupem były tunele z nakrętką, które bardzo łatwo wyciągnąć. Są to najprostsze tunele ze stali chirurgicznej. Zarówno w prawym, jak i lewym uchu obecnie noszę 5mm tunele, które wyglądają właśnie tak:
A tak się prezentują w całości. Jestem z nich bardzo zadowolona. Przyjemnie się 'noszą'. Uszy szybko się wygoiły po 'lamparcim horrorze' i nie mam z nimi żadnego problemu. Same tunele, zaraz po założeniu, sprawiały wrażenie baaardzo ciężkich, ale teraz w ogóle nie czuję, że mam coś w uszach. Nie rzucają się też jakoś specjalnie w oczy. Ot, takie malutkie tuneliki ;)
Jak na razie, nie planuję powiększania swoich 'dziurek'. Ta wielkość jak najbardziej mi odpowiada:) I przyznam się bez bicia, że te wszystkie ogromne tunele w uszach mnie przerażają... Umiar jest dobry we wszystkim :)
E.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz